Na pierwszy ogień będę podkład, bo to on pierwszy wylądował
na mojej buzi. PS...MOISTURISING FUNDATION STICK z serii my perfect colour,
czyli kremowy podkład w sticku, który posiada bardzo kremową konsystencję i
bardzo fajny jasny kolor. I to chyba na tyle, jeśli chodzi o pozytywne strony
tego produktu. Co prawda w łatwy sposób
się go rozprowadza, ale niesamowicie się ciastkuje, zbiera i ma bardzo słabe
krycie. Mimo, że podkład przypudrowałam, to i tak migrował po twarzy. Pomimo
kremowej formuły również podkreślał wszystkie suche skórki, więc możecie sobie
wyobrazić, jak wyglądałam. Z pewnością będę go jeszcze testować, ale nie wróżę
mu dobrej przyszłości.
Skoro był podkład, to musi być korektor pod oczy i tutaj z
tej samej serii mam FULL COVERAGE NATURAL FINISH w odcieniu PORCELAIN. I mam wrażenie, że jest
to ten sam produkt, co podkład - z tą różnicą, że ma lekko jaśniejszy odcień.
Sam korektor był w miarę dobry, bo nie wchodził w załamania, nie ciemniał i
przypudrowany moim ulubionym pudrem nie migrował pod oczami. Na pewno muszę go
jeszcze potestować, bo mam bardzo mieszane uczucia, co do niego.
PS… INSTA GIRL RICE POWDER to puder w kamieniu o matowym wykończeniu i bardzo satynowy w dotyku.
Nałożony w większej mierze lekko bieli skórę, ale idzie sobie z tym poradzić.
Nałożony na podkład z Primarka jeszcze mocniej podkreśla suche skórki, ale
testowałam go z innym podkładem i
wyglądał bardzo przyzwoicie (do tego utrzymywał mat przez długie godziny). Wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale podczas
pisania posta zauważyłam, że podkład ma lekki zapach przypominający zapach bzu.
Nie mogłam pominąć brwi, dlatego użyłam również kredki PS…
BROW PENCIL w odcieniu blonde. Kredka
jest dwustronna. Z jednej strony znajdziemy spiralkę, którą w łatwy sposób
wyczeszemy brwi, a z drugiej strony jest miękka kredka w bardzo ładnym kolorze,
który w żaden sposób na brwiach nie wypada rudo, a tego najmocniej się obawiałam.
Tusz FALSE LASH EFFECT, którego opakowanie bardzo przykuwa
uwagę za sprawą złotego koloru. Sama szczoteczka jest dość gruba i z tych bardziej naturalnych. Na opakowaniu producent pisze, że tusz ma pogrubiać i wydłużać. Nie zgodzę się z tym. Efekt jest
bardzo przeciętny - o ile pogrubienie jest w lekkim stopniu widoczne, to
wydłużenia tusz z pewnością nie daje.
Najlepsze zostawiłam na koniec, a mianowicie cienie do oczu
SHADOW& SHADE, THE NUDE EDIT. W
palecie znajduje się 9 cieni z czego 3 to piękne mieniące się pigmenty, dwa
cienie błyszczące, a reszta to maty. Jak dla mnie paletka bardzo uniwersalna i
praktyczna. Cienie dobrze się blendują i nic się nie osypuje. Również podczas
noszenia nie zauważyłam aby w jakimś stopniu cienie traciły na
intensywności. Opakowanie zamykane jest
na magnes i wydaje się być solidne. Z pewnością to nie moje ostatnie użycie
tych cieni i pobawię się nimi mocniej - zobaczymy, jak się spiszą, ale pierwsze
wrażenie zrobiła bardzo pozytywne.
Podobają się Wam takie pierwsze wrażenia kosmetyków z
konkretnej marki? Chcielibyście więcej takich postów czy niekoniecznie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz